Koło Chęcin umarła pewna kobieta. Mąż bardzo rozpaczał, stracił młodą żonę. Nie wyobrażał sobie życia bez niej. Próbowano go pocieszać ale nic do niego nie docierało. Kobietę przygotowano do pogrzebu i położono w trumnie w przedsionku klasztoru sióstr bernardynek. Przedsionek służył za ogrójec. Nikt się nie spodziewał a nie zbadano umarłej, że ta w rzeczywistości żyje jeszcze a jest w śpiączce. Nadeszła noc. kobiecie zrobiło się zimno. Obudziła się w tumie otoczonej kwiatami. Wydostała się z klasztoru i tak jak ją ubrano – w ślubną suknię tak poszła na piechotę do domu w ciemna noc. Nie spodziewała się sama niczego i zastukała do domu ale nikt nie otwierał więc załomotała głośniej pięściami po drzwiach. Mąż jej obudził się zapalił lampę i stanął po drugiej stronie drzwi. Zapytał

– Kto tam?

– No nie wygłupiaj się, to przecież ja!

Gdy mąż otworzył drzwi zobaczyć kto taki “Ja” zobaczył zonę w rozwianej sukni i welonie. Zrobiło to na nim takie wrażenie że padł w wejściu. Następnego dnia odbył się pogrzeb ale nie jej a jego, bo nie udało się go uratować.

print