Po każdych wojnach zostawały jakieś ślady, pamiątki. Często niebezpieczne. Mimo ze groźne ciągnęły ludzi jak owady do świecy. Szukali ich ludzie by mieć ciekawą nie codzienną pamiątkę z dawnych lat, albo do straszenia nie lubianego sąsiada. Zwykle zbierano do celów użytkowych. W żelastwie często tkwił jeszcze sprawny zapalnik i ładunek który można było użyć na postrach dzików by w szkodę nie wchodziły lub do łapania ryb. Niebezpieczne pamiątki czyli amunicja, miny granaty pociski pozostawione gdzieś w domach, na podwórkach albo w opuszczonych okopach, leżały i leżą tak samo jak te już wystrzelone które przez przypadek nie wybuchły. Nie wybuchł bo zapalnik nie zadziałał, może był wadliwy, a może ktoś jeszcze w fabryce się postarał gdy go robiono zablokowano zapalnik by pocisk nie nadawał się do użycia. Z zewnątrz wszystkie wyglądały na sprawne. Prawda wychodziła dopiero w walce a potem jeszcze po latach po wojnie. Pewna rodzina w wiosce nad Nidą znalazła pocisk sporego kalibru. Pocisk wrył się w ziemię i ładnie świecił mosiężnym pierścieniem prowadzącym. Lata biedy kolorowy metal w cenie. Mało go ale zawsze coś. Do tego skorupa pocisku z żeliwa a wewnątrz sporo trotylu na ryby się miał przydać. Z trudem pocisk wyciągnęli i na wózku przywieźli do domu. Wnieśli go do stodoły i tam chcieli przeciąć by z wnętrza wydobyć ładunek. w trakcie cięcia ładunek wybuchł. Pocisk na strzępy się rozleciał tak samo rozleciała się stodoła i 7 osób które przy tym były. Parę kilometrów dalej w innej wsi na polu leżało 6 pocisków jeszcze większych niż ten pierwszy. Pociski spadły podczas I wojny św. były wystrzelone i groźne. Tymi zajęli się jeszcze Niemcy. Niemiecki saaper wykręcił zapalniki i zabrał a reszta nich sobie leży. Znaleźli się tacy co w pociskach odkryli możliwość odkręcenia dna pocisku. Gdy dno odkręcono łatwo było ładunek wygrzebać. Ten powędrował do pieca na podpałkę a skorupy posłużyły za wzmocnienie fundamentów kurnika. Długo stał kurnik na pociskach aż ktoś kurnik rozebrał i pociski wyjechały ze złomem. Trotylem próbowano palić i po II wojnie. Znaleziono kiedyś duży zapas kostek trotylu. W kostkę wtykało się zapalnik i można było coś wysadzić. Kostki bez zapalników spokojnie paliły się w piecu. Było tego sporo i zaczęto nawet tym handlować. Kilka kostek kupiła pewna kobieta szykująca kluski na obiad. Kostki zaraz wrzuciła do pieca i wyszła z domu by jeszcze drewna dorzucić. Wracając z drwali zobaczyła tylko jak z domu wypadły okna i dach się podniósł i opadł na krokwie by się zapaść w głąb domu. Kluski wisiały na pobliskich drzewach i tylko ptaki miały z nich przekąskę bo ktoś sprzedając kostki trotylu pomyłkowo sprzedał jedną z zapalnikiem. Granaty rzucano na rzekę. Te wybuchem ogłuszały ryby. Można je było w dużych ilościach nabrać w wiaderka. Znalazł się ktoś kto chciał bardziej “precyzyjnie” rybę upolować. Upatrzył sobie jakiś spory okaz i przyniósł ze sobą panzerfaust. Z niego chciał rybę ustrzelić. Ale ze nie umiał z tego celować rurę oparł na brzuchu. Gdy strzelił ryba uciekła a strzelającego przewierciło na wylot. Innym razem dwóch “rybaków” poszło z siatką granatów nad stawy. Wszytko miało być bezpiecznie i “po cichu”. Jeden granat odbezpieczył a drugi krzyknął do niego by uważał bo ktoś idzie. Ten z granatem kucnął szybko i granat zamiast rzucić przytulił do siebie. Granat nie czekał, rozerwał człowieka na pół. Po dwóch godzinach “rybak” był martwy. Nic nie pomagały apele milicji by znalezione żelastwo nie ruszać, nie dotykać a zgłosić na posterunek. Skoro zgłosić to zgłosić. Zdarzyło się że grzybiarz znalazł pocisk z Moździerza i zaniósł go na posterunek by się nim tam zajęli. Pocisk położył na biurku i nich się władza martwi co z nim dalej. Gdy kazano mu wskazać miejsce gdzie znalazł nie tylko wskazał ale zaprowadził. Na miejscu okazało się ze ktoś zaraz potem tez tam był i też znalazł pocisk ale nie chciało mu się z nim daleko chodzić więc położył na drodze. No przecież ktoś jadący samochodem na pewno na niego natrafi. Władza też nie zawsze się spieszy. Kiedyś blisko domów strumyk wylał a gdy woda opadła okazało się że leży tam spora bomba lotnicza. Wezwano policję i ta teren zabezpieczyła – taśmą ze stosownymi napisami. Po bombę nikt nie przyjeżdżał aż znów nadeszły powodzie i nowa warstwa mułu bombę zakryła. Taśma popłynęła z wodą. Nie ma bomby – nie ma kłopotu. Ta sobie jeszcze poczeka. Podobnie było z pociskiem moździerzowym. Ktoś rozbierał drewnianą szopę i znalazł. Zgłosił na policję ta przyjechała otoczyła taśmą i zapowiedzieli by nie ruszać, następnego dnia ma ktoś przyjechać. Minął tydzień i przyjechali ale pocisku już nie było. Kto zabrał? Kto to zrobił? Gospodarz nie wiedział. Od kiedy policja otoczyła swą opieką tak on przestał się interesować. Do dziś nie wiadomo gdzie się podziało. Innym razem wszytko było na widoku. Ktoś rozkopał zasypaną ziemiankę i odnalazł stertę pocisków. Tak wszytko zostawił. Jakiś grzybiarz zobaczył i zgłosił na policję. Powiedzieli dziękujemy przyjęcie zgłoszone. Dopytali tylko gdzie to jest jak dojechać i cześć. Grzybiarz się przejął bo miejsce bardzo blisko domów a jak nakazano niczego nie ruszać tak nie ruszał ale wszytko leży w widocznym miejscu. Tam ziemianek sporo i w każdej przynajmniej pocisk siedzi. Następnego dnia nie jadą więc znów dzwoni że tu a tu są niebezpieczne pociski. Znów zapytali o miejsce i drogę podziękowali i cisza. Znów nikt nie zajrzał. Trzeciego dnia gdy dzwonił zdziwiony dyżurny mówi że o niczym nie wie i dopiero przyjmuje zgłoszenie. Dalej to samo nikt nie przyjechał aż dopiero po miesiącu zjawili się saperzy i zabrali tylko tam gdzie było najbardziej widać. Reszta została. Widocznie gdy nie dać do ręki to nie weźmie nikt odpowiedni. Tak się zdarzyło że w szkole nauczycielka historii dała uczniom lekcję archeologii. Na zachętę zaproponowała ze jeśli ktoś przyniesie coś ciekawego a starego dostanie dobry stopień. Już następnego dnia jeden z chłopców znalazł w lesie karabin wrośnięty w drzewo. Drzewo obcięto i zaniósł do szkoły. Dostał piątkę. Kolega mu pozazdrościł i z tego samego lasu przyniósł pocisk. Nauczycielka stopnia nie dała ale zadzwoniła po milicję. Milicja przyjechała ale mówią ze oni nie saperzy. Ale w pobliżu jest jakaś jednostka wojskowa to dadzą znać. Zadzwonili a tam tez mówią ze oni nie od tego niech dzwonią po saperów a spokojnym żołnierzom niech dadzą żyć. Po długich kłopotach przyjechał patrol saperski i pocisk który okazał się już nie groźnym zabrali. Pociski do dziś leżą i grożą nieszczęściem. Idiotów nie brakuje, wypadki niczego nie uczą. Nawet gdy dwóch cięło pocisk i ten wybuchł rozrywając jednego na pół.. Zabrali ciężko rannego do najbliższego szpitala a tam powiedzieli że to nie ten rejon i odesłali gdzie indziej. Gdzie indziej już nie dotarł żywy. Nawet się trafił jeden były milicjant, wyrzucony ze służby za nadmierny alkohol we krwi. Ten zbierał po okolicy wszytko co wybuchowe i wydobywał trotyl Ten składował na podwórku w domu i za stodołą. Kiedyś w lesie rozpalił ognisko i włożył do niego skrzynkę granatów trzonkowych. Przypadkiem nadszedł grzybiarz starszy głuchy. Zaciekawiło go ognisko bez widocznej opieki. Nie pomagało głośne oganianie ciekawskiego. Poskutkowały same granaty gdy zaczęły pojedynczo wybuchać. Dziadek miła szczęście że ich nie rozrzuciło i że za pierwszym razem go nic nie trafiło a był blisko. Zabawa byłego milicjanta się skończyła gdy po pijanemu zaczął się odgrażać sąsiadom że ich wysadzi w powietrze. A ci wiedzieli czym on się zajmuje. Zgłosili go i usadzili na jakiś czas.

print